poniedziałek, 29 października 2018

Jesiennie...





Jesień, jesień… W szelestach spadających liści, w mgłach, spowijających wczesnym rankiem świat, w srebrnym szronie i kroplach deszczu czają się wspomnienia minionego lata. Tęsknota i nostalgia… Pora układania się do snu, pora spoczynku i zamyślenia. Jesienią częściej uciekamy myślami tam, gdzie trudno znaleźć się podczas gorących, intensywnie przeżywanych, letnich dni. Zdajemy sobie sprawę z przemijalności wszystkiego, od zwyczajnych liści na drzewie aż po samego człowieka…

Można jednak poprosić jesień, tę panią przemijania i zamyśleń, smutne natchnienie wzdychających poetów, aby udzieliła nam coś niecoś ze swej mądrości i nauczyła pewnej ważnej prawdy (każde bowiem stworzenie Boże, nawet tak niematerialne jak pora roku, jest na swój przedziwny sposób obdarzone pewną cząstką Mądrości, od której od wieków uczy się człowiek).

Chodzi w tym wypadku o prawdę przemijania i trwania. W pewnym sensie po prostu o to, że tempus fugit, aeternitas manet – wedle starego przysłowia, które zapewne pracowicie wkuwali na pamięć ślęczący nad łaciną pod czujnym okiem profesora szanowni nasi dziadkowie czy pradziadkowie w swych (nieładnie mówiąc) „cielęcych latach” – lecz jest to prawda znana tak powszechnie we wszystkich językach, że nic w niej nie ma już odkrywczego. I żeby nie być podobnym do tegoż właśnie, w sztywno wykrochmalonym kołnierzyku i z twardą linijką w ręce profesora, każącego wkuwać niezrozumiałe łacińskie sentencje – zapytam sobie prowokacyjnie: i co z tego?!

Czas ucieka, przemija, odchodzi, umiera… Tak, tak, ale czy naprawdę wszystko odchodzi? Nic nie zostaje? Ależ zostaje. Przecież człowiek nie jest podobny do liścia, który wyrasta, żyje przez pewien krótki czas a potem usycha i opada, i już żadnego śladu po nim nie ma. Człowiek ma w sobie małą cząstkę Wieczności, która nigdy nie przeminie i to jest właśnie na pozór wątła, a w istocie bardzo solidna podstawa naszej nadziei. Często jednak mamy problem z tą wiecznością, bo skrywa się ona gdzieś głęboko w nas, a otaczający nas świat robi co tylko może, abyśmy o niej zapomnieli i dali sobie wmówić, że składamy się tylko i wyłącznie z tego, co teraźniejsze i przemijające, i w związku z tym trzeba jak najwięcej korzystać z życia i dbać o tą doczesność, w niej szukać zadowolenia i spełnienia, bo to jest jedyny pewnik i tak dalej, i tak dalej… I chwilami może się każdemu zacząć wydawać, że to prawda. Ale gdyby się tak zastanowić, to czy naprawdę ja, ty - czujesz się tylko materią? Gdyby tak wsłuchać się w swoje najgłębsze potrzeby, to czy są to tylko potrzeby ciała? Czy ta zachłanność życia nie wynika czasem z tego, że tak naprawdę pragniemy wieczności? A jeżeli tak nie jest, to dlaczego ludzie tak często wybierają „mieć” zamiast „być”?

Cóż to znaczy „być”? W tym króciutkim wyrazie zawiera się wielka głębia tego wielkiego, zadanego nam przez Boga zadania. Wykonać je muszą wszyscy, bez wyjątku. Nie jest to wcale proste zadanie, wymaga bowiem wielu trudnych wyborów, wysiłków, starań i dojrzewania do pełnego, prawdziwego bycia. Już sama świadomość tego jest wielkim wyróżnieniem dla człowieka i dowodem na to, że nie jest tylko ciałem, ciało bowiem samo z siebie nie posiada tej świadomości. Ale to trudne zadanie bardzo często przeraża. I chyba z tego strachu właśnie, z lęku przed wysiłkiem bycia, wielu próbuje pójść na łatwiznę i usiłuje być poprzez mieć. Innymi słowy, szuka samookreślenia poprzez to, co posiada, a im więcej posiada, tym większą (jak się niekiedy wydaje) ma wartość jako człowiek. Nie ma co ukrywać, każdy z nas ma tego typu grzechy na sumieniu, małego i dużego kalibru. A jeżeli straci się w tym względzie opamiętanie, można całe życie spędzić na gromadzeniu, kupowaniu, udoskonalaniu, zbieraniu i pracy – i to wszystko nie będzie służyć niczemu właściwie, jak tylko zyskiwaniu prostego, chwilowego poczucia zadowolenia z powodu posiadania. Chwile te zaś będą coraz krótsze, w związku z czym – potrzeby coraz większe. I wieczne niezadowolenie, bo przecież zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał więcej, lepiej, ładniej, ciągle będą istnieć niezaspokojone pragnienia. Czyż tak ma wyglądać ta wolność, o którą się tak głośno upominamy? 

A przecież świat jest tak wielki i piękny. I im mniej rzeczy przesłania nam ten świat, tym więcej go widzimy. Oczywiście, dobra materialne mogą uprzyjemnić życie i pomóc podziwiać świat, mogą pomóc wyjść do ludzi i spełnić te naprawdę wielkie i wartościowe marzenia, mogą służyć także duchowi. Ale jest taka granica, której nie należy przekraczać. Do pewnego bowiem momentu pieniądze czy też inne dobra służą nam i pomagają, zgodnie zresztą ze swoim przeznaczeniem. Poza tą granicą, bardzo trudną do uchwycenia – to my zaczynamy służyć pieniądzom i dobrom materialnym. A co najzabawniejsze, wydaje nam się ciągle, że robimy to wszystko nadal dla siebie.



Właśnie o to chodzi w życiu – aby nie stracić z oczu siebie samego i według nakazu Boga, czynić sobie ziemię (i tu, myślę, można mówić także o wszelkich znajdujących się na niej materialnych dobrach) poddaną. Wtedy można naprawdę być, w całym tego słowa znaczeniu. To jest tak, jakby stanąć na wysokiej górze, wznoszącej się nad naszym własnym życiem, i patrzeć na nie jako na pewną piękną całość, złożoną z wielu elementów, ale poza tą całością widzieć także więcej – widzieć wieczność i do niej sięgać wzrokiem, tak jak w górach sięgamy wzrokiem daleko, poza ciasny horyzont.

Czas powrotu

Każdy czas w roku miał niegdyś – dużo bardziej wyraziście niż dzisiaj - charakterystyczne tylko dla siebie zwyczaje, wyróżniające go sp...