Na Nowy Rok…
Początek
roku kojarzy nam się z czystą, białą jak padający cicho za oknem śnieg kartą.
Kartą, którą będziemy powoli, niezwykle starannie, niczym zeszyt do kaligrafii,
wypełniać przez najbliższe dwanaście miesięcy. Oczywiście tylko tym, co najlepsze,
w myśl noworocznych postanowień, że teraz wszystko będzie idealnie. Bez żadnych
pomyłek, kleksów, skreśleń…
Niestety, rzeczywistość
nie jest taka sielankowa. Przecież ta nasza nowa karta wcale nie jest taka
zupełnie biała i czysta – żeby tak było, musielibyśmy pozbyć się wszystkich
wspomnień, doświadczeń, wszystkiego, co mamy i co sprawia, że patrzymy na świat
w taki, a nie inny sposób.
To tak jak w powieści,
gdzie nowy rozdział nie jest nowym początkiem, ale kontynuacją tego, co zostało
napisane w poprzednich. Co oczywiście nie zmienia faktu, że mogą nastąpić różne
zwroty akcji.
A noworoczne
postanowienia? Te, z których wielu sobie kpi, że niby rozpływają się razem z
topniejącym śniegiem, albo nawet jeszcze wcześniej? Może i jest w tym trochę racji…
No dobrze, może nawet sporo racji… Ale i tak potrzebujemy tych postanowień. Bo
nasze marzenie o tym, żeby było lepiej pokazuje nam to, co jest w naszym życiu
słabe i wymaga poprawki. Nawet jeśli ta poprawka nie zawsze wychodzi, to już
samo dostrzeżenie problemu jest, jakby nie patrzeć, pewnym krokiem naprzód.
Jeśli uda się zrobić cokolwiek w kierunku zmiany – tym lepiej.
Noworoczne
postanowienia są takim niezbędnym podsumowaniem, czymś w rodzaju rachunku
sumienia – co jest źle, co nie wyszło, co można by poprawić, by zbliżyć się do
ideału. I choć sam ideał zapewne na wieki pozostanie w sferze marzeń, to jednak
zbliżanie się do niego sprawia, że przez samo to stajemy się lepsi.
Czego wszystkim (i
sobie) z całego serca życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz