Wielokulturowość
współczesnego świata sprawia, że jesteśmy szczególnie podatni na wpływ innych.
Dochodzi też czasem do głosu – w mniejszym lub większym stopniu – fascynacja
tym, co obce, inne, niekiedy nie do końca zrozumiałe. Urok polega właśnie na
tej „inności”, w przeciwieństwie do tego, co swoje i dobrze znane, czasem aż
zbyt dobrze, i przez to właśnie będące obiektem wzgardy.
Korzenie
Każda roślina posiada
korzenie. I chociaż ich nie widać, bo znajdują się pod ziemią, to jednak są
niezmiernie ważną częścią rośliny - dają jej one siłę i możliwość rozwoju,
wzrastania, stawania się coraz piękniejszą. Dają jej stabilność i podstawę do
tego, aby piąć się w górę.
Człowiek też musi mieć
korzenie, aby wzrastać, piąć się w górę, stawać się coraz silniejszym i
piękniejszym. Te ludzkie korzenie nie mają oczywiście wymiaru dosłownego, nie
unieruchamiają nas w jednym miejscu, lecz mają raczej wymiar duchowy. Te
korzenie to coś tak oczywistego, że aż niedostrzegalnego, schowanego głęboko w
codzienności - nasza kultura, nasza przeszłość, historia, nasi przodkowie, ich
zwyczaje, wszystko to, co stworzyli i czego udało im się dokonać – słowem,
nasze dziedzictwo.
Poznawanie
innego
Spotkałam się pewnego
razu z takim „ciekawym” twierdzeniem, że dziecko już od najmłodszych lat
powinno poznawać różne kultury, zwyczaje, tradycje, po to, żeby mogło w
przyszłości wybrać sobie to, co mu najbardziej odpowiada.
Jest to niestety
kłamstwo, choć na pierwszy rzut oka brzmi bardzo niewinnie, a może nawet przekonująco.
Ale jest to nieprawda.
Owszem, nie twierdzę
wcale, że nie należy poznawać świata. A jako że żyjemy w świecie niezmiernie
małym i ciasnym, w którym nie sposób się nie zetknąć z tym, co jest inne,
trzeba też dziecko i z tą innością oswajać. Zasadniczy problem tkwi w tym, jak
to zrobimy, najpierw rodzice, a później sami młodzi ludzie, ciekawi świata,
zafascynowani tym, co różne od codzienności.
Poznawać inne kultury
należy tak, jak się poznaje coś, co jest na zewnątrz. Coś, czemu należy się przyjrzeć,
może nawet zachwycić tym, podziwiać, ale jednak odróżnić od tego, co jest naszą
własną kulturą. Nie przyjmować bezkrytycznie i bezmyślnie za swoje tylko
dlatego, że ładnie się prezentuje.
Wychowanie dziecka w
duchu wielokulturowym jest tak naprawdę czynieniem mu wielkiej krzywdy – jest
wychowaniem go na człowieka bez tożsamości, słabego, chwiejnego, zagubionego w
różnorodnym świecie, człowieka z swoistą „amnezją” – nie pamiętającego, kim
jest i skąd pochodzi. Takiego człowieka bardzo łatwo skrzywdzić.
Budowanie
światopoglądu
Powtórzę raz jeszcze -
nasza kultura to właśnie nasze korzenie. Nie twierdzę, że jest najlepsza,
najwspanialsza i pod każdym względem doskonała, bo tak żaden naród nie może o
sobie powiedzieć. Ale jest bogata i piękna, jest stabilną i silną podstawą, na
której najpierw dziecko, a później dorastający młody człowiek będzie budował
odpowiedź na najistotniejsze pytanie – kim jestem? Owszem, może kiedyś
wyrzeknie się tego dziedzictwa, może przyjmie inne – wolno mu. Ale zrobi to z
pełną świadomością, że po prostu przyjmuje za swoje coś innego.
Wychowanie w pewnych
tradycjach nie jest wcale narzucaniem światopoglądu. Ono musi być, bo to jest
taki punkt wyjścia, coś, od czego można się odbić, żeby zbudować własny
światopogląd.
Zresztą prawda jest
taka, że nic nie zmieni tego, kim jesteśmy. Tak jak z wyglądem zewnętrznym –
jeśli przefarbujesz włosy na rudo, założysz zielone szkła kontaktowe, pójdziesz
do solarium, to i tak pozostanie ci świadomość, że w istocie jesteś niebieskooką
blondynką o bladej cerze. Więc nawet, jeśli zamiast Świętego Mikołaja zaczniesz
czcić Santa Clausa, a zamiast – albo obok - Wszystkich Świętych obchodzić
Halloween, to i tak pozostaniesz tym, kim się urodziłeś. Nawet, jeśli Ci to nie
pasuje…
To piękne, że mamy
możliwość poznawania innych kultur i czerpania z ich bogactwa – ale bez
przesady. Nie bądźmy kosmopolitami, ludźmi bez tożsamości, bez korzeni.
Roślina, gdy się ją odetnie od korzeni, ginie. A człowiek?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz